Total Immersion czyli całkowite zanurzenie w języku

Istnieje na ten temat wiele kontrowersji, ale używam Total Immersion od początku mojej przygody z nauczaniem czyli blisko 10 lat. Szczególnie sprawdza się przy młodszych kursantach, bo po pewnym czasie przyzwyczajają się do tego, że mówię do nich po angielsku non stop i nie używam polskich przecinków. Starsi uczniowie są nieco bardziej oporni, bronią się przed angielskim, bo mają obawy czy zrozumieją jak wytłumaczę zasady gramatyczne od a do z w obcym języku. Zrozumieją. Jednak, z tymi od podstaw trzeba wprowadzać wszystko w wolniejszym tempie i tak, aby czuli się bezpiecznie, a angielskie zwroty zacząć przemycać stopniowo. Nawet nie zauważą, że 90 % lekcji zleciało w angielskim wydaniu. Wiadomo, że gdy ma się milion innych obowiązków to ciężko jest dać się pochłonąć nauce: słuchać tylko anglojęzycznego radia czy podcastów, oglądać angielską TV, czytać tylko po angielsku czy rozmawiać z native speakerem na Skype po godzinach. Wychodzę z założenia, że przynajmniej lekcje, na które ktoś uczęszcza, po to by mówić po angielsku powinny być prowadzone wyłącznie po angielsku. Każde nowe słowo zdefiniowane po angielsku, bądź podany dla niego synonim czy antonim. Gramatyka tłumaczona po angielsku przy zastosowaniu angielskiej terminologii. Przekraczasz próg mojej sali i wiesz, że zacznę od ‚Hi! How are the things going? What have you been doing lately? Take a seat and spill the beans’ zamiast ‚Dzień dobry, proszę siadać i gadać’. Total Immersion to stały kontakt z językiem, parafraza angielska zamiast polskich zamienników, gestykulacja i odtworzenie rzeczywistości jaka panuje za granicą.

Dzieci uczą się mówić właśnie w taki sposób. Od małego są otaczane dźwiękiem. Słuchają, a potem, po kilkunastu miesiącach odtwarzają wszystko, co wchłonęły jak gąbka. My, dorośli mamy jeszcze… nawyki. Ciężko o nich zapomnieć. Lubimy tłumaczyć z angielskiego na polski i mieć skrupulatne notatki w zaszycie. Dajmy temu spokój. Kto chociaż raz był za granicą zdany na siebie i chcąc czy nie chcąc musiał się domyślać wielu rzeczy, żeby przetrwać w sklepie, na stacji czy poczcie. Musiał się zanurzyć, a w zasadzie nie miał wyboru. Nie mógł znaleźć bezpiecznej kryjówki przed zalewającym go zewsząd obcym językiem. W kilka miesięcy, może lat mówił lepiej, nie w języku ojczystym, a dokładnie tym obcym.

Swego czasu uczyłam siedmioletniego chłopca. Od dziecka opiekowała się nim au pair ze Stanów. W rezultacie posługiwał się angielskim lepiej, niż niejeden dorosły Polak na B2. Tylko tyle i aż tyle.

Angielski łatwo wchodzi do głowy i przede wszystkim serca, gdy otworzymy się na niego i pomyślimy o nim jako o czymś naprawdę łatwym i możliwym do osiągnięcia. Jak w każdym aspekcie Naszego życia – musimy mieć pozytywne nastawienie, bo ono przyciąga to, co dobre. Na zajęcia idźmy z przekonaniem, że będzie najprościej w świecie, przyjemnie. Znowu dowiemy się czegoś nowego. Nie miejmy oczekiwań i ambicji, że do końca tego roku muszę być B1 czy B2. Bawmy się wiedzą. Bawmy się odkrywaniem.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.